"Tylko nie do terapeuty!"
Kryzys małżeński i psychoterapia
Nie podlega dyskusji, że w małżeństwie wątpliwości, czy warto być razem, zniechęcenie, a nawet głęboki kryzys to rzecz naturalna. Bo kiedy spotykają się dwie dorosłe, odmiennie ukształtowane osoby, to szansa na pełną harmonię, bez docierania się i potężnych nieraz zgrzytów, jest praktycznie zerowa. Powiem więcej, pary zbyt zgodne - takie, co to się nigdy nie kłócą i powtarzają, że zawsze będą razem w szczęściu, a żadne katastrofy im nie grożą - budziły i budzą w gronie znawców problematyki małżeńskiej głęboką nieufność. Dlaczego? Ponieważ jeśli ludzie są niezadowoleni z tego, jak układa się ich wspólne życie, to mogą zacząć je naprawiać. Kiedy natomiast panuje iluzoryczna zgoda i spokój, często potrafi nazbierać się tyle żalów, pretensji, złości i wzajemnych zranień, że może być za późno.
Ale co ma do tego wszystkiego psychoterapia? Ano, między innymi pozwala zobaczyć swój udział w tym, co się dzieje w związku, a tylko własne zachowanie - jeśli patrzeć realistycznie - możemy zmieniać. Wielokrotnie w odpowiedzi na pytanie: "Jaką chciałaby pani mieć sytuacje w małżeństwie?" zdarzało mi się słyszeć: "Chciałabym, żeby mój mąż się zmienił". A dalej następował katalog pragnień i marzeń: żeby był czuły i troskliwy, żeby wspierał w trudnościach, żeby rozumiał i rozmawiał, żeby zaspokajał pragnienia i fantazje seksualne, żeby pomagał w pracach domowych albo wręcz wziął je na siebie, żeby stał się idealnym ojcem itp. itd. Jeśli tylko spojrzeć na rzecz z pewnym dystansem, od razu widać, że to życzenie adresowane raczej do wróżki niż do psychoterapeuty. I kiedy się na nich poprzestanie, to marzycielka skazuje siebie na bezczynność i narastającą frustrację.
Jest wiele takich kobiet, które narzekają, hodują w sobie rozgoryczenie, obwiniają swoich mężczyzn o egoizm i tysiąc innych wad, ale w ogóle nie przychodzi im do głowy, że w związku jest ich przecież dwoje i że odpowiedzialność za to, co się w nim dzieje, jest również ich sprawą. Weźmy za przykład młoda kobietę, która trafiła do mnie przypadkiem na coś w rodzaju konsultacji: na wszelkie sugestie zmian - czy to skorzystania z jakichś form poradnictwa lub psychoterapii, czy prób wprowadzenia innowacji na własna rękę - odpowiadała, że skoro to mąż ją unieszczęśliwił i nie zamierza się poprawić, to ona też nie zamierza przykładać się do poprawienia sytuacji. Jej główne pytanie: "Dlaczego ja?" zasługuje na odpowiedź choćby dlatego, że jest zadawane bardzo często i służy jako sposób odpychania czy odcinania się od możliwości zrobienia czegoś dla dobra związku. Niekiedy to "Dlaczego ja?" oznacza po prostu "Odczepcie się ode mnie".
Odpowiedź zaś jest prosta: jak w porzekadle "kto proponuje, ten wykonuje" naturalne jest, że zaczyna osoba, która ma motywację i energię. Warto zaczynać od siebie, bo to jest realna szansa na poprawienie jakości zwiazku. W naszej władzy i możliwościach jest celowe zmienianie tylko własnego zachowania, a dopiero to może pociągnąć za sobą zmiany u drugiej osoby.