Wszyscy jesteśmy trochę alkoholikami...
Lubię to zdanie nie tylko za to, że jest odrobinę prowokacyjne, ale i za to, że głęboko słuszne. W jakim sensie? Podwójnie. Po pierwsze - w każdym człowieku tkwią zalążki mechanizmów uzależnienia, bo taka jest nasza gatunkowa, biopsychiczna konstrukcja. Po drugie - żyjemy w kulturze od wieków podlanej alkoholem, który towarzyszy człowiekowi od kolebki aż po grób, i dlatego właśnie od niego my, Polacy, uzależniamy się najchętniej i najczęściej.
Z tymi mechanizmami uzależnienia rzecz jest prostsza, niż się z pozoru zdaje. Doświadczając cierpienia próbujemy je załagodzić, zrobić coś, co przyniosłoby nam ulgę - to raz. Niewygodny czy przykry obraz rzeczywistości staramy się choć trochę poprawić, żeby stał się bardziej znośny - to dwa. Gdy coś w życiu układa się nie po naszej myśli, wolimy widzieć przyczynę na zewnątrz, w niesprzyjających okolicznościach lub innych ludziach, byle tylko nie w sobie - to trzy.
Jeżeli zaczynamy korzystać z jednego, w dodatku szkodliwego na dłuższą metę źródła ulgi (a szerzej: w ogóle dobrego samopoczucia), jeżeli nie jesteśmy w stanie bez tego mimo negatywnych konsekwencji się obejść, to musimy zacząć zakłamywać rzeczywistość. Inaczej trzeba byłoby przestać brać prochy, zapracowywać się na śmierć, objadać czekoladkami, zamęczać obowiązkami rodzinnymi, grać na komputerze. A myśl o zaprzestaniu jest tak bolesna, że trudno sobie taką możliwość na serio nawet wyobrazić. Budujemy więc fałszywy obraz tak, ażeby ten mechanizm nałogowego regulowania uczuć (sztucznego uzyskiwania przyjemności lub ulgi) ukryć przed sobą samym. I wypieramy się własnego autorstwa zdarzeń, które nas w związku z tym spotykają, zwłaszcza gdy są niekorzystne.
Przełożyć to na pijackie zachowania - dobrze znane z codziennego życia, z ulicy i klatki schodowej - nie jest trudno. Alkoholik pije, chociaż rujnuje to życie jemu i jego bliskim, bo bez alkoholu czuje się okropnie i fizycznie, i psychicznie. Pije więc, żeby załagodzić cierpienie, zaś żeby swego picia i jego konsekwencji nie dostrzegać, mówi, że wszyscy tak robią, że pije normalnie, za swoje, że mężczyzna musi. Tworzy preteksty i usprawiedliwienia, wyjaśnienia, uzasadnienia - i sam wierzy w to, co wymyślił. Nie jest w stanie dostrzec i uznać, że sam nadużywając alkoholu jest przyczyną własnych niepowodzeń.
W przypadku alkoholu wiemy, że to źle, chociaż ofiara nałogu nie widzi wciągającej pułapki uzależnienia (piję, żeby nie widzieć konsekwencji własnego picia). Tam, gdzie rzecz dotyczy innych uzależnień, tym bardziej w ogóle nie umiemy ich rozpoznawać, zwłaszcza u siebie samych. Dlatego tak łatwo nam - nie pijącym, pijącym umiarkowanie i nawet dość intensywnie - przybierać wobec alkoholików postawę wyższości i potępienia. Osobiście uważam, że tak bardzo się nie różnimy. Po prostu w uzależnieniu od alkoholu do chorobliwych rozmiarów rozrosły się mechanizmy, które ma w swojej psychice każdy z nas.